O obchodach 75. rocznicy D-Day na HMS „Belfast”

Tegoroczne obchody rocznicy lądowania aliantów w Normandii miały szczególną oprawę. Minęło już bowiem 75 lat odkąd w dniu 6 czerwca 1944 roku rozpoczęła się operacja Overlord, kiedy to wojska sprzymierzone wylądowały na północnofrancuskich plażach i dokonały desantu z powietrza w innych miejscach regionu. Działania te były początkiem szerszej kampanii, która oswobodziła północną Francję, a także otworzyła kolejny front walk lądowych prowadzonych przeciwko III Rzeszy, co też zakończyło się wyzwoleniem państw Europy Północno-Zachodniej oraz zdobyciem i okupacją zachodniej części Niemiec.

HMS „Belfast”, Londyn, 6 czerwca 2019 r.

HMS „Belfast”, Londyn, 6 czerwca 2019 r.

Na wyjątkowy charakter czerwcowej rocznicy złożył się głównie bieg czasu, który nieubłaganie zabiera ze sobą kolejnych świadków i uczestników historycznych wydarzeń. Stąd też trzecie ćwierćwiecze, jakie już minęło od D-Day, pierwszego dnia Overlord, stało się okazją do zorganizowania obchodów z udziałem światowych przywódców, tysięcy widzów, a przede wszystkim żyjących jeszcze kombatantów.

Uroczystości odbywały się po obu stronach kanału La Manche, w wielu miejscach związanych z normandzką operacją. Wśród nich znalazł się również HMS „Belfast”, zacumowany na Tamizie w Londynie nieopodal Tower Bridge. Ten lekki krążownik, służący w latach 1939 – 63 w Royal Navy, jest największą brytyjską jednostką z czasów II wojny światowej, jaka dotrwała do naszych czasów. Jest to też największy okręt muzeum znajdujący się w Europie, który na świecie ustępuje wielkością jednostkom amerykańskim oraz znajdującemu się w Chinach dawnemu radzieckiemu krążownikowi lotniczemu „Kijew”.

Włączenie HMS „Belfast” w okolicznościowe obchody było w pełni uzasadnione. Ten zasłużony dla Brytyjczyków krążownik, będący okrętem flagowym Bombardment Force E, oddał bowiem jedne z pierwszych strzałów jakie padły w trakcie desantu w Normandii. W trakcie D-Day, około godziny 5:30 miejscowego czasu, jednostka ta rozpoczęła ostrzał stanowiska baterii niemieckiej artylerii w Ver-sur-Mer. Następnie okręt wspierał ogniem artyleryjskim żołnierzy kanadyjskich walczących na plaży Juno. Po 75 latach działa krążownika ponownie przemówiły, oddając w czwartek 6 czerwca tego roku salwę honorową z dział przedniej wieży artyleryjskiej. Nie była to jednak jedyna atrakcja, która tego dnia czekała na zwiedzających HMS „Belfast”, stanowiący obecnie jeden z oddziałów Imperial War Museum. Na pokładzie krążownika bowiem można było spotkać weteranów II wojny światowej. Wśród nich byli uczestnicy operacji Overlord, jak również ci, którzy służyli na innych teatrach działań. Sędziwi już dżentelmeni cieszyli się zasłużoną uwagą mass mediów oraz turystów z różnych zakątków świata, a i spotkanie z nimi dla polskiego pasjonata historii było szczególnie cennym, a zarazem niezwykle rzadkim doświadczeniem.

Brytyjscy weterani II wojny światowej podczas rozmowy prowadzonej na pokładzie HMS „Belfast” z jednym ze zwiedzających krążownik.

Tu warto dodać, iż wiekowi kombatanci reagowali z dużą dozą sympatii słysząc o pochodzeniu z Polski. Jeden z nich, który podczas wojny służył jako marynarz na jednostce pływającej na Morzu Śródziemnym, z nieskrywaną radością wspominał o polskiej armii we Włoszech, odnosząc się tym samym do działań 2 Korpusu Polskiego. Radość z tego spotkania oraz towarzyszących mu krótkich, ale pamiętnych rozmów, mąci jednak świadomość, iż cała ta drugowojenna generacja schodzi właśnie ze sceny ludzkich dziejów. Tym bardziej więc warto skorzystać z nadchodzących kolejnych obchodów, upamiętniających wybuch Powstania Warszawskiego oraz rozpoczęcie II wojny światowej, aby zobaczyć się jeszcze z bohaterami epokowych wydarzeń, które ukształtowały charakter współczesnego świata.


Odnośnie samego HMS „Belfast” to okręt ten jako obiekt muzealny jest na tyle wartościowy, iż zasługuje na odrębne opracowanie. Z pewnością będąc w stolicy Zjednoczonego Królestwa warto obejrzeć ten krążownik, zaprezentowany w atrakcyjny sposób, który wzbudzi zainteresowanie nie tylko entuzjastów historii lub miłośników marynistyki, ale też i pozostałych zwiedzających.

Opublikowano Historia, Wojskowość, Wydarzenie | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania O obchodach 75. rocznicy D-Day na HMS „Belfast” została wyłączona

Na dobry początek Nowego 2019 Roku – 11 numer K&A Plus

Niedawno ukazał się 11 numer „Komoda & Amiga plus”, będący jesienno-zimowym wydaniem tego magazynu. Fani maszyn spod znaku Commodore otrzymali również w Wigilię minionych Świąt Bożego Narodzenia prezent od redakcji, jaką jest darmowa elektroniczna edycja tego czasopisma.

Rozszerzenie pamięci A604n dla Amigi 600

Rozszerzenie pamięci A604n zamontowane w komputerze Amiga 600. Opis tego układu, pozwalającego rozbudować amigę o kolejne podzespoły, znaleźć można w 11 numerze „K&A plus”.

Numer 11 „K&A plus” jak zwykle w dużej mierze zawiera opisy oraz nowe doniesienia ze świata gier. Wśród nich znaleźć można nowe tytuły dla dawnych komputerów, jak również te przeznaczone dla współczesnych platform, takich jak choćby AROS. Zawiedzeni nie powinni też być fani dawnej rozrywki, mogąc zapoznać się z historią serii Spy vs. Spy lub też z opisami takich gier jak Warlords lub Fields of Glory. Ponadto w magazynie zaprezentowano dzieje Sensible Software – firmy, która dała światu takie tytuły jak Sensible Soccer lub Cannon Fodder – oraz relację z ubiegłorocznej warszawskiej imprezy Pixel Heaven, dedykowanej dawnym komputerom, a także niezależnym grom wideo.

Ci, którzy marzyli dotąd o tworzeniu własnych gier na 8-bitowe komputery, będą mieli okazję zapoznać się z opracowaniem przybliżającym programowanie na C64.
Fani Amigi być może pamiętają, iż nigdy nie doczekali się przenośnej przyjaciółki, choć najbliższy tej koncepcji był model A600. W magazynie jest jednak opracowanie, które przedstawia sposób skonfigurowania emulatora WinUAE na tablecie, w celu uruchomienia na nim systemu operacyjnego AmigaOS 3.9. Dzięki temu można cieszyć się własną, mobilną amigą.

W 11 wydaniu „K&A plus” nie zabrakło również tekstów traktujących o sprzęcie komputerowym. Entuzjastów Commodore 64 powinien zainteresować opis polskiego cartridge’a miniGANGCART. Za to posiadaczy Amigi 600 zachęcam do zapoznania się z moim najnowszym amigowym opracowaniem, które przedstawia A604n, rozszerzenie pamięci o 1 MB Chip RAM.

A604n

A604n

Opracowane dla A600 rozszerzenie pamięci A604n przeznaczone jest do montażu „pod klapkę”, który można wykonać samodzielnie.

Układ ten oferuje dodatkowe możliwości rozbudowy A600 o takie podzespoły, jak zegar czasu rzeczywistego (RTC), kontroler USB czy choćby flickerfixer Indivision ECS, który daje amigom z chipsetem OCS/ECS nowe tryby graficzne, wraz z możliwością jednoczesnego wyświetlania 256 kolorów na ekranie.

To wszystko oraz wiele innych artykułów znaleźć można w 11 wydaniu „Komoda & Amiga plus”, dostępnym na witrynie ka-plus.pl.

K&A_plus_11_PL_thumb

Wydany na okres jesienno-zimowy 11 numer „K&A plus” został w całości udostępniony do pobrania, wraz z zawartością dołączonego do niego cover disku, na witrynie magazynu.

Korzystając z okazji, wszystkim fanom dawnych komputerów oraz pozostałym Gościom odwiedzającym niniejszą witrynę chciałbym życzyć wszelkiej pomyślności z okazji Nowego 2019 Roku.

Opublikowano Informatyka, Święta | Otagowano , , , , , , , | Możliwość komentowania Na dobry początek Nowego 2019 Roku – 11 numer K&A Plus została wyłączona

MACS, czyli o zastosowaniu Commodore 64 w wojskach USA

Wprowadzony na rynek w 1982 r. Commodore 64 to jak dotąd najbardziej popularny model komputera w dziejach informatyki. Według części źródeł został on bowiem sprzedany w kilkunastu milionach sztuk, choć podawane są też dużo wyższe szacunki. Niezależnie od dokładności tych ustaleń, maszyna ta stała się też pierwszym komputerem niezliczonego grona dzisiejszych programistów oraz pozostałych specjalistów, czy też zwykłych pasjonatów. Co ciekawe, słynnym C64 zainteresowali się również amerykańscy wojskowi, co dało początek stosowanemu w siłach zbrojnych USA systemowi MACS.

DSC_0155

Commodore 64 został zapamiętany przede wszystkim za sprawą ogromnej ilości gier, wydanych na tę maszynę, zapewniając tym samym rozrywkę głównej grupie swoich użytkowników, jaką były dzieci i młodzież. Mogłoby się wydawać, że ten 8-bitowy komputer domowy nie nadawał się do profesjonalnych zastosowań. Popularna „komoda”, którym to mianem przed laty zaczęto u nas nazywać C64, doczekała się jednak wielu programów użytkowych, a w 1985 r. nawet systemu operacyjnego z graficznym interfejsem użytkownika (GUI), którym był GEOS.
Walory wspomnianego komputera zostały dostrzeżone również przez specjalistów z Army Research Institute Fort Benning Field Unit, ośrodka badawczego zajmującego się opracowywaniem technologii szkoleniowej i przygotowywaniem treningów dla amerykańskiej piechoty. Zainteresowanie to było związane z realizowanym przez ten ośrodek programem, który miał podnieść zdolność bojową żołnierzy poprzez trening. Tak oto w 1986 r. powstał MACS (ang. Multipurpose Arcade Combat Simulator), symulator komputerowy, stosowany w wojsku amerykańskim jako trenażer strzelecki, a więc urządzenie umożliwiające przeprowadzanie treningu w zakresie posługiwania się bronią palną.
W skład symulatora MACS, którego najważniejszym elementem był C64, wchodziło również dedykowane pióro świetlne, mocowane do karabinka M16A2 lub też na stałe przymocowane do dezaktywowanej (tj. pozbawionej właściwości bojowych) broni. Pióro świetlne podłączano do komputera poprzez port joysticka, podczas gdy do gniazda rozszerzeń Memory Expansion C64 wpinany był kartridż z oprogramowaniem symulatora. To ostatnie umożliwiało ćwiczenie strzelania do prezentowanych na ekranie, skalowanych obiektów.
Wyposażona w pióro świetlne broń kierowana była w stronę ekranu. Stąd też idea symulatora przypominała znane z automatów lub z konsol wideo gry, w których strzela się z pistoletów świetlnych do wyświetlanych na ekranie celów.

MACS-Apple

Rozwojowa wersja symulatora, opisana w raporcie technicznym z 1984 r., bazowała na Apple II+. Ostatecznie jednak zdecydowano się na wybór Commodore 64.
(Źródło: A Multipurpose Arcade Combat Simulator (MACS), U. S. Army Research Institute for the Behavioral and Social Sciences, April 1984)

Główna część oprogramowania MACS oferowała wieloetapowy test umiejętności strzeleckich, o zmiennym poziomie trudności. Uzyskane przez strzelca wyniki oceniane były na podstawie obowiązującego na danym poziomie kryterium. Ćwiczący, w zależności od swych rezultatów, mógł przejść do kolejnego etapu rozgrywki, pozostać na obecnym stadium albo też wrócić do poprzedniego. Warto dodać, że w symulacji uwzględniono również wpływ wiatru na trajektorię pocisku.

Cały zamysł przypominał zatem pistolety świetlne, znane z automatów w salonach gier lub z konsol wideo.

Oparty na C64 symulator przeznaczony był głównie do szkolenie z obsługi karabinka M16, aczkolwiek jeden z raportów zawiera wzmiankę o wersji dla granatnika przeciwpancernego M72A2 LAW. Ta wersja pozwalała na strzelanie do nieruchomych lub poruszających się czołgów, a ewentualne trafienia były sygnalizowane wybuchami z widocznymi na ekranie płomieniami i dymem. Rozważano też wariant MACS przeznaczony do szkolenia z zakresu obsługi broni wsparcia, moździerza, a nawet wyrzutni kierowanych pocisków rakietowych TOW.
Fanów marki Apple być może zainteresuje fakt, iż wczesna wersja symulatora z 1984 r. bazowała na komputerze Apple II+, wyposażonym w dwie stacje dyskietek oraz Apple Language Card z Pascalem. Zestaw uzupełniało zmodyfikowane pióro świetlne Symtec i monitor Sony. Finalna wersja MACS, stosowana w U.S. Army, była już jednak oparta na C64. W latach 90. opracowano nowszy wariant tego systemu z konsolą do gier wideo Super Nintendo (SNES). Wersja ta do dzisiaj zdaje się być stosowana przez Gwardię Narodową w Minnesocie, podczas gdy ostatnie doniesienia o użyciu C64 w wojskach USA pochodzą sprzed kilkunastu lat, co też ilustruje poniższe zdjęcie.

DA-SD-03-08124

Symulator MACS, w wersji na Commodore 64, prezentowany w czerwcu 2001 r. oficerom boliwijskim przez żołnierzy z jednostki US Army w Fort Buchanan w San Juan (Puerto Rico).
(Fot. Luis E. Orengo, CIV / The National Archives and Records Administration)

Więcej o symulatorze MACS, którego podstawę stanowił C64, można dowiedzieć się z szerszego opracowania, które niedawno zostało opublikowane w 10 numerze magazynu Komoda & Amiga plus, czasopisma tworzonego przez grono entuzjastów pasjonujących się komputerami Commodore.

KA_10_PL_thumb

Pełne opracowanie na temat systemu MACS znajduje się w 10 numerze magazynu Komoda & Amiga plus, dostępnym również w formie elektronicznej.

 

Opublikowano Historia, Informatyka, Wojskowość | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania MACS, czyli o zastosowaniu Commodore 64 w wojskach USA została wyłączona

Rzecz o wojnie polsko-japońskiej 1941-1957

Wojna polsko-japońska stanowi mało znany epizod z naszej historii. Ten osobliwy konflikt rozpoczął się w dniu 11 grudnia 1941 r., kiedy w następstwie rozpoczętej wojny japońsko-alianckiej, rezydujący w Londynie rząd Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie wypowiedział wojnę Cesarstwu Wielkiej Japonii.

Postanowienie_Prezydenta_RP_1941-px640

Opublikowane w nr. 8 Dziennika Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 20 grudnia 1941 r. postanowienie Prezydenta RP Władysława Raczkiewicza o stanie wojny z Japonią.

 

Wypowiedzenie przez Polskę wojny Japonii było jedynym tego rodzaju aktem ze strony polskich władz w XX wieku. Formalnie bowiem, wojna nie została wypowiedziana przez Rzeczpospolitą ani Rzeszy Niemieckiej, ani też Związkowi Radzieckiemu, mimo jawnej agresji ze strony tych państw, do której doszło we wrześniu 1939 r. Co ciekawe, ogłoszony przez prezydent RP Władysława Raczkiewicza stan wojny z Japonią został odrzucony przez Kraj Kwitnącej Wiśni. Hideki Tōjō, ówczesny japoński premier, odnosząc się do tej wojennej deklaracji rządu polskiego, stwierdził:

„Wyzwania Polaków nie przyjmujemy. Polacy, bijąc się o swoją wolność, wypowiedzieli nam wojnę pod presją Wielkiej Brytanii”.

W artykułach traktujących o tym temacie można czasem spotkać się ze stwierdzeniem, iż w trakcie tego konfliktu nie doszło do walk pomiędzy obiema stronami, choćby z racji odległości dzielącej dalekowschodni teatr wojny od rejonu działania Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie (PSZ). W niektórych wspomnieniach oraz publikacjach dotyczących tego okresu znajdują się jednak doniesienia o starciach Polaków z siłami japońskimi.

Z pewnością znawcom historii polskiego lotnictwa znany jest życiorys jednego z naszych asów z czasów II wojny światowej, jakim był Witold Urbanowicz. We wrześniu 1943 r. wstąpił on ochotniczo do operującej w Chinach amerykańskiej 14 Armii Lotniczej (USAAF 14th Air Force), służąc w kilku jednostkach, w szczególności w słynnym 75 Dywizjonie Myśliwskim (75th Fighter Squadron), a przy tym biorąc udział w walkach z Japończykami. Relacje z tych dramatycznych niekiedy starć znaleźć można we wspomnieniach Urbanowicza zawartych choćby w takich książkach jak „Latające Tygrysy” lub „Ogień nad Chinami”.

Spitzler-Urbranowicz

Mjr Witold Urbanowicz (z prawej) i MAJ Spitzler podczas służby w amerykańskim 75 Dywizjonie Myśliwskim w Chinach, na tle samolotu Curtiss P-40 Warhawk.

Walczący w amerykańskich formacjach na Dalekim Wschodzie polski as lotnictwa wsławił się m.in. starciem pod Changde, kiedy to 11 grudnia 1943 r. zestrzelił dwa japońskie samoloty.

(Źródło: http://www.aviationart.pl/)

Witold Urbanowicz określany jest nieraz mianem jedynego polskiego wojskowego, który stawił czoła siłom zbrojnym Cesarstwa Japońskiego. Oprócz niego w ogniu walk na Dalekim Wschodzie znajdowali się jednak niekiedy również i marynarze z Polskiej Marynarki Handlowej, o czym pisał Jerzy Pertek w książce pt. „Druga mała flota”. Jeszcze przed przystąpieniem Japonii do II wojny światowej polskie statki handlowe kursowały na trasach prowadzących do alianckich portów znajdujących się w basenie Oceanu Indyjskiego, a także na Antypodach. Wraz z wybuchem walk na Dalekim Wschodzie zawisło nad nimi kolejne, obok zagrożenia ze strony niemieckich U-Bootów i krążowników pomocniczych, niebezpieczeństwo. Odtąd bowiem polscy marynarze musieli liczyć się z ryzykiem ataku ze strony japońskiej marynarki oraz lotnictwa.

Szczególnie narażone na ataki ze strony nowego nieprzyjaciela były polskie statki SS „Kościuszko” oraz SS „Pułaski”, które oprócz kursowania na trasie łączącej Suez z Durbanem, zawijały też do alianckich portów na Oceanie Indyjskim, a także w południowej Azji. Oba te transportowce, załadowane wojskiem, wysłano w konwoju do Singapuru jeszcze w listopadzie 1942 r., kiedy zaczęto liczyć się z rosnącym zagrożeniem na Dalekim Wschodzie. Po wybuchu wojny w kolejny rejs do tej strategicznej bazy został wysłany „Kościuszko”. Podczas tej wyprawy okazało się jednak, że Singapur padł pod naporem Japończyków. Statek ten jednak w dalszym ciągu zaopatrywał bazy aliantów w regionie, w tym Batawię w Holenderskich Indiach Wschodnich. O tym, jak bardzo ryzykowne były te wyprawy świadczy fakt, iż podczas służby, pełnionej do 1943 r. na Oceanie Indyjskim i sąsiednich akwenach, „Kościuszko” był atakowany przynajmniej siedmiokrotnie przez siły japońskie. W jednym przypadku polski statek został uszkodzony torpedą zrzuconą z japońskiego samolotu torpedowego. Uszkodzenia jednak nie były groźne, a „Kościuszko” mógł kontynuować swój rejs.

Szczęście nie opuszczało również „Sobieskiego”, który na początku maja 1942 r. wziął udział w operacji „Ironclad”, alianckiej inwazji na Madagaskar, będący wówczas w rękach sił francuskiego Vichy. MS „Sobieski”, uprzednio przerobiony na statek desantowo-inwazyjny, wysadził desant brytyjskiej piechoty w zatoce Diégo-Suarez. Niecałe trzy tygodnie później, 24 maja, polski statek został wysłany do kenijskiej Mombasy po kontyngent żołnierzy. Podczas jego nieobecności aliancka baza w Diégo-Suarez stała się celem ataku ze strony japońskich okrętów podwodnych „I-10”, „I-16” i „I-20”. Dwa ostatnie wpuściły do tamtejszego portu miniaturowe okręty podwodne, które poważnie uszkodziły brytyjski pancernik HMS „Ramillies” oraz zatopiły tankowiec „British Loyalty”, na pokładzie którego zginęło 6 ludzi. Ta ostatnia jednostka, przywrócona potem do służby, zajęła na redzie portu miejsce zwolnione właśnie przez „Sobieskiego”.

large_000000

MS „Sobieski” w listopadzie 1942 r.
THE POLISH NAVY IN BRITAIN, 1939-1947© IWM (FL 8900)

Polska Marynarka Handlowa miała też swój wkład w końcowym etapie alianckiej wojny z Japonią. Tak oto z końcem kwietnia 1945 r. wysłano „Pułaskiego” do przewozu żołnierzy na front w Birmie. Transportem wojska w rejonie Oceanu Indyjskiego trudniły się też „Kościuszko” i „Sobieski”. Ten ostatni wraz z „Pułaskim” miał też wziąć udział w inwazji Półwyspu Malajskiego, jednak następnego dnia po opuszczeniu przez flotę inwazyjną portu w Madrasie doszło do kapitulacji Japonii. Mimo to operacja ta nie została przerwana, acz zmianie uległ jej charakter, polegający odtąd na obsadzaniu Malajów przez wojska alianckie.
Wojna nie minęła również Polonii żyjącej na Dalekim Wschodzie. Szczególnie liczna była ona w chińskiej Mandżurii – szacuje się, że pod koniec lat 30. XX w. skupiała ona blisko 1,5 tys. osób. Większość z nich żyła w Harbinie, głównym mieście północnej Mandżurii. Historia tamtejszej polskiej społeczności sięga końca XIX stulecia, kiedy to blisko 7 tys. Polaków pracowało przy budowie Kolei Wschodniochińskiej. Byli to głównie robotnicy, technicy i inżynierowie, w ślad za którymi podążyło wielu innych przedsiębiorczych rodaków. Spokój mieszkańców zakłócił konflikt japońsko-chiński, który rozgorzał na początku lat 30., w wyniku którego w Mandżurii Japończycy utworzyli Mandżukuo, zależne od siebie państwo. Jednak na krótko przed wkroczeniem wojsk japońskich, na terenie Harbinu zaczęła działać samoobrona dowodzona przez por. Krosnowskiego. Formacja ta, chroniąca miasto przed maruderami oraz zbrojnymi bandami, powstała z inicjatywy konsula RP jakim był James Douglas, Polak szkockiego pochodzenia, działacz PPS i współpracownik Józefa Piłsudskiego.
Okupujące region wojska japońskie odnosiły się do Polaków życzliwie, acz po wybuchu wojny z aliantami władze Mandżukuo zamknęły Konsulat Generalny RP w Harbinie. Podobnie jak inne mniejszości, również i tamtejszą Polonię objęły wojenne restrykcje. Jedną z nich był obowiązek noszenia znaczków z osobistym numerem identyfikacyjnym i oznaczeniem przynależności państwowej. W dalszym ciągu działały jednak polskie placówki kulturalne i oświatowe, organizacje polonijne, stowarzyszenia, obie parafie oraz inne instytucje. Polska samoobrona, w skład której wchodzili też miejscowi Rosjanie, uaktywniła się w Harbinie ponownie w sierpniu 1945 r., wraz z końcem japońskiej okupacji. Polacy zajęli kluczowe obiekty w mieście, w tym m.in. dworzec kolejowy, składy żywności, magazyny przy lotnisku, montownię samochodów Mitsubishi oraz inne obiekty opuszczone przez Japończyków. Siły te przejęły broń i uzbrojenie, zabezpieczały mienie, a także rozbrajały niepowołane osoby. Nie obyło się też bez starć z działającymi w okolicy zbrojnymi grupami. Krótko potem do miasta wkroczyły wojska radzieckie, które jednak zdecydowały się utrzymać do końca 1945 r. zorganizowaną przez Polaków samoobronę.

Polacy-Harbin-1925

Polacy przed kościołem św. Józefa w Harbinie przed rozpoczęciem procesji w dniu uroczystości Bożego Ciała, w połowie lat 20. minionego stulecia. W 1931 r. miasto to zajęli Japończycy, którzy na terenie Mandżurii utworzyli zależne od siebie Cesarstwo Mandżukuo. Mimo wojennych niedogodności związanych z okupacją, licząca blisko 1,3 tys. osób Polonia mogła funkcjonować bez większych przeszkód.(Fot. Eleonora Grotkowska / http://www.bikop.eu/)

Cesarstwo Mandżukuo wraz z Japonią odegrały też pewną rolę w działalności polskiego podziemia oraz wywiadu w Europie, w czym nie przeszkodziło wypowiedzenie przez RP wojny w grudniu 1941 r. W dalszym ciągu trwała współpraca wywiadowcza, co było tym bardziej uzasadnione ze względu na zagrożenie, jakie dla Polski oraz Japonii stanowił ZSRR. Działania te znalazły nawet miejsce w zarysie historii stosunków polsko-japońskich, przedstawionych przez Ambasadę Rzeczpospolitej Polskiej w Tokio. Opracowanie to wymienia mjr Michała Rybikowskiego, który w Sztokholmie współdziałał z japońskim gen. Onoderą Makoto, a także współpracę w Kownie i Królewcu pomiędzy por. Leszkiem Daszkiewiczem a konsulem Chiune Sugiharą. Za sprawą tego ostatniego miało zostać ocalone życie blisko 6 tys. polskich Żydów. Kontakty z Sugiharą i innymi dyplomatami ułatwiały też zdobycie wiz dla Polaków, również tych z Harbinu, pragnących wstąpić w szeregi PSZ. W przerzucie ludzi, środków pieniężnych, a także przesyłaniu korespondencji i pozostałych informacji pomagały placówki Japonii oraz uznawanego przez Rzeszę Niemiecką Mandżukuo. To właśnie na paszportach dyplomatycznych tego ostatniego państwa poruszali się po okupowanych przez Niemcy terytoriach Polacy, będący jednocześnie zakonspirowanymi członkami Armii Krajowej.

Chiune_Sugihara

Konsul Chiune Sugihara (1900 – 1986), który podczas służby na japońskich placówkach dyplomatycznych w Kownie i Królewcu współpracował z polskim wywiadem, ratując życie kilku tysięcy polskich Żydów. Za swe zasługi otrzymał tytuł „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata” oraz odznaczenia polskie i litewskie.
(Fot. Wikimedia Commons / Public Domain)

Trwająca wojna nie przerwała też pracy polskich franciszkanów w Japonii, działających na placówce misyjnej, którą w Nagasaki utworzył ojciec Maksymilian Kolbe wraz z Zenonem Żebrowskim, znanym w Japonii jako Brat Zeno. Szczęśliwie polski klasztor, o lokalizacji którego w 1931 r. zadecydował o. Kolbe, przetrwał uderzenie atomowe na miasto, dokonane w dniu 9 sierpnia 1945 przez lotnictwo amerykańskie. Znajdujący się w nim zakonnicy franciszkańscy natychmiast też ruszyli z pomocą poszkodowanym w wyniku ataku mieszkańcom Nagasaki.

Ostatecznie kres działaniom wojennym na Dalekim Wchodzie położyła kapitulacja Japonii w dniu 2 września 1945 r. Na formalne zakończenie wojny polsko-japońskiej trzeba było jednak czekać aż do 8 lutego 1957 r., kiedy to Józef Winiewicz, wiceminister spraw zagranicznych PRL, a także Toshikazu Kase, japoński ambasador przy ONZ, podpisali Układ o przywróceniu normalnych stosunków między Polską Rzecząpospolitą Ludową a Japonią. Akt ten przywrócił polsko-japońskie stosunki dyplomatyczne, kończąc tym samym nietypowy konflikt, w którym szczęśliwie więcej było współpracy, aniżeli krwawych walk.

Wybrane materiały źródłowe

Andrzej Fedorowicz, Harbin: Polskie miasto w Chinach, 2017.12.17

Dziennik Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej. Londyn, dnia 20 grudnia 1941 r. Nr 8.

Ewa Pałasz-Rutkowska, Historia stosunków polsko-japońskich, 2017.12.17

Jarosław Neja, Polacy w Mandżurii. Komentarze Historyczne, 2017.12.17

Jerzy Pertek, Druga mała flota. Wydawnictwo Poznańskie. Poznań 1983

Krystian Karolak, 60. rocznica odnowienia stosunków dyplomatycznych pomiędzy Polską a Japonią, 2017.12.17

Paweł K. Janowski, Św. Maksymilian Kolbe i bomba zrzucona na Nagasaki, 2017.12.17

Piotr Górka, White Eagle, 2017.12.17

Polonia i Polacy w Chinach, historia, pochodzenie, struktura, sytuacja społeczna, liczebność, 2017.12.17

Przemysław Kmieciak, 8 II 1957 Koniec wojny polsko japonskiej, 2017.12.17

Waldemar Kowalski, „Mała Polska” na Dalekim Wschodzie. Przez ponad 50 lat w Mandżurii istniała… polska kolonia, 2017.12.17

Opublikowano Historia, Stosunki międzynarodowe, Wojskowość | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Rzecz o wojnie polsko-japońskiej 1941-1957 została wyłączona

Pixel Heaven 2017. Retro & Indie Gaming Fest vol. 5

W ostatni weekend maja tego roku w Warszawie znów spotkają się pasjonaci komputerowego retro sprzętu. Przed nami piąta już bowiem edycja Pixel Heaven, wielkiego święta dawnych komputerów oraz gier niezależnych.

Pixel-Heaven-2016

Przybliżając charakter Pixel Heaven być może najlepiej wspomnieć o znakomitej, ubiegłorocznej edycji tego wydarzenia. Na jego potrzeby reaktywowano magazyn „Bajtek”, który w ubogich i szarych latach 80. był jednym z okien, poprzez które można było spojrzeć na komputerowy świat. Miesięcznik ten był wręcz obowiązkową pozycją zarówno dla graczy jak i pozostałych entuzjastów, jak to było wówczas często określane, mikrokomputerów. Wraz ze specjalnym wydaniem wspomnianego magazynu na Pixel Heaven pojawił się również jeden z jego redaktorów, jakim był Marcin „Borek” Borkowski, słynny Naczelny miesięcznika „Top Secret”, wydawanego również przez Wydawnictwo Bajtek.

Wśród ubiegłorocznych gości z branży komputerowej zobaczyć można było również Petro Tyschtschenko, jednego z szefów dawnego Commodore International. Spotkanie z tą znaną w świecie Amigi osobistością było okazją do rozmów na temat tych jakże popularnych maszyn oraz retrokomputerowych imprez. Petro Tyschtschenko był pod wrażeniem widząc wciąż sprawne mimo upływu czasu Amigi. Wspominał, że podczas projektowania A1200 cykl życia tego modelu został określony bodaj na dwa lata, podczas gdy wiele z nich jest na chodzie nawet po dwóch dekadach.

Tyschtschenko

Wraz z Petro T. Tyschtschenko, dyrektorem logistyki dawnego Commodore International, podczas Pixel Heaven 2016.

Petro dobrze też wyrażał się o polskich imprezach, na których można było pomówić choćby o historii komputerów. Według niego zagraniczne wydarzenia koncentrowały się głównie na graniu. Przy okazji pozwoliłem sobie też poruszyć temat popularności Amigi i specyficznej więzi, łączącej te komputery z ich posiadaczami. Znamienity rozmówca stwierdził wówczas, iż jest to efektem tego, iż Amiga była projektowana jako komputer zorientowany na człowieka, co przejawiało się choćby w przyjaznym dla użytkownika interfejsie (GUI) systemu operacyjnego.  Wynikało to z koncepcji, zgodnie z którą człowiek znajdował się w centrum tworzonego przez niego oraz jego komputer systemu. Odmienne podejście panowało w świecie PC, w którym maszyna była najważniejsza. I być może właśnie to tłumaczy w zasadzie brak na takich imprezach starych pecetów z mikroprocesorami 286, 386, czy 486, które w pierwszej połowie lat 90. ubiegłego wieku stanowiły konkurencję dla komputerów Amiga.

Kolejnym ważnym gościem Pixel Heaven był Jon „Jops” Hare, jeden z twórców Sensible Software, która to firma dała światu 16-bitowych gier takie hity jak „Cannon Fodder” czy „Sensible Soccer”. Jon Hare był też jedną z gwiazd afterparty, dając znakomity występ wraz ze znanym w świecie komputerowej muzyki Benem Daglishem.

Uczestnicy Pixel Heaven mogli wziąć też udział w panelach dyskusyjnych. Jednym z nich była wideokonferencja z udziałem Petera Molyneux, współtwórcy wielu gier oraz jednego z założycieli Bullfrog Productions. Interesująca była też prezentacja i dyskusja będąca porównaniem Amigi z Atari ST.

Z pewnością wiele ciekawych zdarzeń oraz znakomitych gości czeka na uczestników rozpoczynającej się dziś piątej edycji Pixel Heaven. Jedną też z atrakcji, obok której dawni „giercmani” nie będą mogli przejść obojętnie, będzie reaktywacja wspomnianego już czasopisma „Top Secret”. W imprezie tej coś dla siebie znajdą też fani gier tworzonych przez twórców niezależnych, planszówek i komiksu, a nawet nowinek sprzętowych. Wśród nich można by wymienić choćby wracające po wielu latach, acz już w nowej odsłonie, technologie virtual reality (VR), obecne na zeszłorocznych imprezach komputerowych. Co jest jednak najważniejsze, to pasja, która łączy ludzi niezależnie od wieku lub jakichkolwiek innych różnic.

Pixel Heaven 2017. Retro & Indie Gaming Fest vol. 5 odbędzie się w warszawskiej Zajezdni Autobusowej MZA przy ulicy Włościańskiej 52, w dniach 25 – 28 maja.

Szczegóły tej imprezy można znaleźć na witrynie organizatora lub na stronie tego wydarzenia na portalu Facebook.

Opublikowano Informatyka, Kultura, Wydarzenie | Otagowano , , , , , , | Możliwość komentowania Pixel Heaven 2017. Retro & Indie Gaming Fest vol. 5 została wyłączona