O naprawie zasilania w A600, grafice komputerowe j i grach – 18 numer K&A Plus

Tegoroczne lato powoli się już kończy, coraz szybciej zapada zmrok. Wydłużające się wieczory warto wypełnić sobie wartościową lekturą, a w szczególnością tą, która traktuje o dawnych komputerach. Przechodząc do konkretów, zachęcam do tego, aby zajrzeć do 18 numeru magazynu „K&A plus”.

Naprawa komputera Amiga 600 – montaż kondensatora C304, który wraz z polem lutowniczym odpadł od płyty głównej

Tematem przewodnim tej edycji jest grafika komputerowa, choć nie brakuje w niej opisów oraz doniesień ze świata gier dla komputerów Commodore i Amiga. Tu można wspomnieć o Fury of the Furries, wielkim przeboju z lat 90., który przybliżył Radian na łamach magazynu. Rozmiłowanym w geopolitycznych rozgrywkach, toczonych przez mocarstwa, polecić należy Balance of Power, którą przybliżył Juan. Jest to wydana w drugiej połowie lat 80. gra strategiczna, której autorem był Chris Crawford. Pozycja ta może być prawdziwą gratką dla znawców zimnowojennego konfliktu, która też osiągnęła w owym czasie spory sukces, jakim była kwota 10 mln. dolarów amerykańskich zarobionych na tej grze. Poruszając się w temacie rozrywki wspomnę jeszcze o swoim opisie Cabaret Asteroids, znakomitym porcie Asteroids, który dla komputerów Amiga wykonał Kris „JPN” Schulte. Dzięki tej produkcji już nawet na „małych” amigach z procesorem MC68000 (m. in. A500, A500+, A600) można poczuć odrobinę klimatu, jaki panował w salonach gier komputerowych na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Zresztą historia oryginalnych Asteroids, wydanych przez Atari w 1979 r., w tym także ustanawianych w tej grze rekordów oraz niezliczonych tytułów, które na niej bazowały, jest na tyle interesująca, iż zasługuje na osobny artykuł. Skoro mowa o dziejach komputerów i ich rozwoju, to obowiązkowo należy wspomnieć o wywiadzie, jaki Tomxx przeprowadził z Davem Haynie, głównym inżynierem Commodore. Z tej obszernej rozmowy można się sporo dowiedzieć o losach, ale też o atmosferze jaka panowała w firmie, która zyskała sławę dzięki C64 i Amidze, a także o projektach, w których uczestniczył Dave oraz o jego spojrzeniu na współczesny sprzęt, jak również na przedsięwzięcia retrokomputerowe.


W numerze opis naprawy Amigi 600, w której niesprawny był port szeregowy RS-232 (zdjęcie z lewej – złącze DB-25M) oraz dźwięk (wyprowadzony poprzez dwa złącza RCA). Przyczyną  problemów była uszkodzona ścieżka przy gnieździe zasilania, oznaczonego symbolem CN8 (zaprezentowane na zdjęciu z prawej)

Wywiad ten zahacza też o kwestię utrzymania dawnych komputerów. Amigowcom w sukurs może przyjść w tym obszarze moje opracowanie zatytułowane Utracony potencjał: naprawa A600. W tekście tym zawarłem swoje doświadczenia z naprawy A600, w której szwankował dźwięk oraz brakowało transmisji danych poprzez port szeregowy, a dodatkowo został też odnotowany w programie SysInfo V4.0 spadek mocy obliczeniowej. Okazało się, że przyczyną tych problemów było uszkodzenie na płycie głównej jednej ze ścieżek przy gnieździe zasilania, doprowadzającej potencjał +12 V. Odtworzenie uszkodzonej ścieżki, a oprócz tego przylutowanie kondensatora, który odpadł po otwarciu obudowy komputera, stanowiło swego rodzaju wyzwanie. Było ono tym większe, iż płyta główna Amigi 600 wykonana została w technologii montażu powierzchniowego (SMT). Szczęśliwie, dzięki udostępnionemu schematowi elektrycznemu płyty głównej A600, a także poradnikom znalezionym na YouTube, takim jak Poradnik: Lutowanie elementów SMD oraz Amiga 600 Capacitor Replacement, nawet osoba, która rzadko chwyta za lutownicę, będzie mogła samodzielnie wykonać tego rodzaju naprawę. Oczywiście wymagany jest odpowiedni sprzęt i materiały, aczkolwiek cała operacja może zostać przeprowadzona w domowych warunkach.

Zagadnienia te szerzej opisane są we wiosenno-letnim wydaniu „K&A plus”, w którym coś dla siebie znajdą też entuzjaści Raspberry Pi (Moje boje z Amigą 400 autorstwa Don Rafito), a przede wszystkim gracze, za sprawą licznych opisów gier.

Pełen spis treści 18 numeru K&A Plus znajduje się na witrynie magazynu, na której można też zakupić zaprezentowane tutaj wydanie
Opublikowano Informatyka | Otagowano , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania O naprawie zasilania w A600, grafice komputerowe j i grach – 18 numer K&A Plus została wyłączona

Amigowy serwer z poznańskiego Poligrodu

Październik to miesiąc oznaczający powrót studentów do zajęć w związku z początkiem nowego roku akademickiego. Dla absolwentów jest to być może okazja, aby powspominać lata spędzone na uczelniach oraz w akademikach. W tych ostatnich, kojarzonych zazwyczaj z bujnym życiem studenckim, bywają też niekiedy realizowane dość ambitne projekty. Takim przedsięwzięciem był serwer bazujący na Amidze 1200, który działał na początku tego stulecia w Domu Studenckim nr 6 na poznańskim Poligrodzie.

Na wspólnym zdjęciu z Łukaszem „Larchem” Wajnertem (z prawej) oraz z płytą główną Amigi 1200, która stanowiła podstawę serwera działającego w trakcie studiów na Politechnice Poznańskiej. Fot. Łukasz „Larch” Wajnert

Chociaż pierwsze lata XXI w. nie wydają się obecnie jakąś odległą epoką, to jednak potrzeba chwili namysłu, aby przywołać krajobraz technologiczny tamtych czasów. Internet, z którego można dziś korzystać niemal na terenie całego kraju, wówczas się dopiero popularyzował. Co prawda medium to nie było już wtedy jakimś dobrem luksusowym, to jednak dostęp do niego w dalszym ciągu nie był oczywisty. Obrazują to Wskaźniki społeczeństwa informacyjnego publikowane przez GUS. Według danych zebranych podczas tych badań, w 2004 roku tylko 26% gospodarstw domowych posiadało dostęp do Internetu, a zaledwie 8% cieszyło się łączami szerokopasmowymi. Taki stan rzeczy wiązał się z zastosowaniem modemów telefonicznych na użytek domowy czy też popularność kawiarenek internetowych, z których usług korzystało się też na Zachodzie. Dla wielu młodych ludzi, pragnących – jak się to wówczas mówiło – „surfować po Internecie”, bramę do ogólnoświatowej sieci stanowiły szkoły lub uczelnie wyższe. To właśnie dzięki studiom rozpoczętym w październiku 2000 r. na Wydziale Elektrycznym Politechniki Poznańskiej miałem okazję szerzej zapoznać się z technologiami sieciowymi, a także poznać bohatera niniejszego wpisu, którym jest Łukasz „Larch” Wajnert, mój kolega z grupy z kierunku Elektrotechniki. Uczciwie trzeba przyznać, że na naszym roku można było poznać wiele utalentowanych i wartościowych postaci. Tym, co jednak wyróżniało Larcha z tego grona była jego Amiga 1200, sprawnie działająca w jego pokoju w akademiku.

Dom Studencki nr 6 na Poligrodzie w Poznaniu. W akademiku tym w pierwszych latach tego wieku działał opisywany serwer. Fot. własne

Komputer ten był prawdziwym ewenementem, gdyż model ten od dobrych kilku lat uchodził już za przestarzały. Długa żywotność tej maszyny była jednak możliwa dzięki karcie rozszerzeń Apollo 1240 z procesorem MC68040 i zegarem 33 Mhz oraz z 48 MB pamięci RAM. Oprócz tego komputer był wzbogacony o napęd CD-ROM, dysk twardy, a przede wszystkim o kartę sieciową. Konfiguracja ta może byłaby imponująca we wczesnych latach 90., ale nie dekadę później, gdy w świecie PC królowały już mikroprocesory Pentium III i 4, pracujące z częstotliwościami liczonymi co najmniej w setkach MHz. Jak się okazało, nawet tak wiekowy sprzęt można było zaprzęgnąć do dość wymagających działań, jakie wiązały się z pracą w roli serwera. Odpowiednio skonfigurowana i podłączona do Internetu Amiga służyła do obsługi poczty elektronicznej, zapewniając też inne formy komunikacji. Mowa tu choćby o powszechnie wówczas stosowanym komunikatorze Gadu-Gadu oraz o wysyłaniu wiadomości przez internetowe bramki SMS, z której to możliwości chętnie korzystali niezamożni z reguły studenci. Ponadto Larch jako entuzjasta IRC (ang. Internet Relay Chat) zajmował się też administrowaniem oraz przejmowaniem kanałów dyskusji oferowanych przez tę popularną niegdyś usługę, tworząc i utrzymując pomocne w tych celach boty. Amigowy serwer znalazł też zastosowanie w jeszcze jednej pasji swego właściciela, jaką były samochody Volkswagen Garbus. To właśnie na tym komputerze powstała i była utrzymywana witryna internetowa garby.prv.pl, którą być może pamiętają jeszcze niektórzy garbusiarze.

Z opowieścią tą wiąże się też jeszcze popularyzacja Linuksa, która szła w parze z coraz szerszym dostępem do Internetu. System ten, użyty w postaci dystrybucji Debian 68k, okazał się być remedium na bolączki, które były związane z funkcjonowaniem serwera pod kontrolą AmigaOS. Pojawiające się bowiem problemy z zasilaniem komputera prowadziły do uszkodzenia systemu plików. Mimo sympatii żywionej do klasycznego systemu operacyjnego Amigi trzeba przyznać, że Linux zdecydowanie lepiej radził sobie z przywracaniem komputera do pracy po takich awariach, zmniejszając też problem utraty danych, a przy tym oferując dużo szerszą gamę serwerowych narzędzi.
Umiejętności uzyskane podczas konfiguracji i administrowania własnym serwerem przydały się później Larchowi w toku pracy zawodowej. Linux, choć nie podbił świata komputerów biurowych i domowych jako realna alternatywa dla MS Windows, sprawdza się dziś jako system operacyjny serwerów oraz urządzeń sieciowych, będąc też cenionym przez część programistów. Amiga, pociągnięta na dno w 1994 r. bankructwem nadrzędnej wobec niej firmy Commodore, powróciła na fali zainteresowania dawnymi komputerami, dobrze osadzając się w retrokomputerowej niszy.

Płyta główna A1200

Płyta główna A1200, jedna z nielicznych pozostałości po serwerze z akademika. Fot. Łukasz „Larch” Wajnert

A co zostało po serwerze, który ukradkiem pracował przez niemal dwa lata w DS6 na poznańskim Poligrodzie? Od strony technicznej jest to tylko płyta główna A1200, nadal przechowywana przez jej właściciela, a także niekompletny mirror witryny garby.prv.pl, dostępny w serwisie Wayback Machine. Do tego też dochodzi pamięć o nieodległej epoce, gdy Internet jeszcze nie przerastał ludzi, choć zaczynał już ich od siebie oddzielać, jak również wspomnienia z nieco swobodnych studenckich czasów, gdy realizowało się niekonwencjonalne niekiedy pomysły. W każdym razie należy przynajmniej odnotować kolejny przypadek zastosowania Amigi, zwanej częstokroć „maszynką do gier”, do pełnienia dość zaawansowanych zadań.
Historia amigowego serwera z Politechniki Poznańskiej, wraz z podanymi przez Larcha szczegółami technicznymi, została szerzej opisana w 16 numerze magazynu Komoda & Amiga plus, dostępnym na witrynie ka-plus.pl. Wydanie to ukazało się w sierpniu tego roku.

Historia serwera opartego na A1200, który w czasie studiów na Politechnice Poznańskiej prowadził w akademiku Łukasz „Larch” Wajnert, została przedstawiona w numerze 16 magazynu „K&A plus”, w artykule zatytułowanym „Z czeluści akademików Politechniki Poznańskiej, czyli A1200 jako serwer”.

Opublikowano Informatyka | Otagowano , , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Amigowy serwer z poznańskiego Poligrodu została wyłączona

Cud pod Dunkierką roku 1940

Mogłoby się wydawać, iż wielkie wydarzenia dziejowe, których pomyślny przebieg przypisywany jest Opatrzności, są tylko polską specjalnością. Nic nie ujmując naszemu tradycyjnemu patriotyzmowi należy jednak odnotować, iż również w społeczeństwach zachodnich, na których światopogląd dużo większy wpływ miał sceptycyzm i racjonalizm, wciąż żywe są wspomnienia o przełomowych momentach historii określanych mianem cudów. Jednym z nich jest ewakuacja wojsk sprzymierzonych spod Dunkierki, która miała miejsce na przełomie maja i czerwca 1940 r.

Dunkierka, 26 - 29 maja 1940 r.

Żołnierze brytyjscy oczekujący na plaży w pobliżu Dunkierki na ewakuację. Fotografia wykonana w dniach 26 – 29 maja 1940 r. Fot. Imperial War Museums / Wikimedia Commons (Public Domain)

Co ciekawe, ewakuacja spod Dunkierki wcale też nie jest jedynym wydarzeniem z historii najnowszej określanym na Zachodzie mianem cudownego. Tak jest też nazywana bitwa stoczona na przedpolach Paryża na początku września 1914 r. Mowa tu o pierwszej bitwie nad Marną, kiedy to szalę zwycięstwa na korzyść Ententy miało przeważyć przerzucenie żołnierzy paryskiego garnizonu za pomocą stołecznych taksówek. Chociaż w opinii części historyków rola tego słynnego manewru jest wyolbrzymiona, to jednak miał on ogromne znaczenie dla podtrzymania morale wojsk i społeczeństwa francuskiego, będąc symbolem narodowej jedności w obliczu wrogiej agresji. Z pewnością bitwa ta przesądziła o załamaniu się pierwotnego planu wojennego Niemiec, liczących wówczas na szybkie pokonanie Francji.

Wracając na plaże Dunkierki, to z pewnością warto wspomnieć o przeboju kinowym z 2017 wyreżyserowanym przez Christophera Nolana. Zręcznie zrealizowana przez niego Dunkierka, nie była jednak wolna od pewnych uproszczeń. Z drugiej strony trudno jednak oczekiwać, aby w trwającym raptem sto minut dramacie filmowym zawarto wszystkie aspekty rozciągniętej na ponad półtora tygodnia operacji wojennej. Jeden z głosów krytycznych odnośnie filmu, z jakim można było się spotkać, wskazywał na to, że mieszkańcy Zachodniej Europy byli kilkadziesiąt lat temu dużo bardziej religijni niż obecnie, co też zostało w zasadzie przemilczane w dziele Nolana. O tym, że faktycznie jest coś na rzeczy, świadczy choćby decyzja króla Jerzego VI, który ogłosił 26 maja 1940 roku Narodowym Dniem Modlitwy (ang. National Day of Prayer). Brytyjski monarcha w transmitowanym na cały kraj przemówieniu wezwał poddanych, aby ci w duchu pokuty zwrócili się do Boga z prośbą o Bożą interwencję. Czas ku temu był odpowiedni, jako, że nad drugim brzegiem kanału La Manche zawisło widmo klęski Wielkiej Brytanii w trwającej II wojnie światowej. Oto bowiem, w wyniku toczącej się na kontynencie bitwy o Francję, wojska alianckie zostały przecięte na dwie części, z czego jedna, licząca szacunkowo 400 tysięcy żołnierzy, została zamknięta w kotle w rejonie Dunkierki. W potrzasku znalazł się Brytyjski Korpus Ekspedycyjny (ang. British Expeditionary Force, BEF), który wraz z dziesiątkami tysięcy francuskich sojuszników został okrążony przez wojska niemieckie. Czy sytuacja, w jakiej znalazły się tak liczne siły sprzymierzonych, faktycznie stanowiła dla aliantów zagrożenie? W tym momencie należy wspomnieć o upadku Singapuru, który nastąpił niecałe dwa lata później, w połowie lutego 1942 r., a z czym związana jest największa kapitulacja wojsk brytyjskich w dziejach. Wtedy to do niewoli pomaszerowało blisko 80 tys. żołnierzy alianckich, którzy ulegli ponad dwukrotnie mniej licznym wojskom japońskim. Jak widać nawet tak znaczące siły nie są w stanie zachować zbyt długo zdolności bojowej, jeśli zostaną odcięte od potrzebnego im do walki zaopatrzenia. Groźba unicestwienia BEF była więc jak najbardziej realna.

National Day of Prayer, 1940

Brytyjczycy zgromadzeni przed opactwem westminsterskim w Londynie podczas Narodowego Dnia Modlitwy. Fot. http://anglican.ink/

Wspomniany apel króla spotkał się szerokim odzewem Brytyjczyków oraz pozostałych mieszkańców imperium, którzy milionami nawiedzili świątynie, wzywając w modlitwach pomocy. Osobisty przykład dał też zresztą sam władca, który wraz z przedstawicielami rządu udał się do opactwa westminsterskiego. W tym momencie należałoby oddać głos publicystom związanym z Kościołem anglikańskim oraz z innymi wspólnotami chrześcijańskimi z Wysp Brytyjskich. Ci przytaczają szereg zdarzeń, będących w ich opinii przejawami nadprzyrodzonej opieki, jaka została rozpostarta nad grosem wojsk otoczonych w rejonie Dunkierki. Jedną z nich miała być potężna burza, która przechodząc nad Flandrią w dniu 28 maja uziemiła całe eskadry Luftwaffe, pozwalając jednocześnie wielu brytyjskim żołnierzom przedostać się w strugach deszczu i pod osłoną nocy do miejsc ewakuacji. Mimo tych zawirowań pogodowych wody kanału La Manche pozostały niespotykanie spokojnie, co też pozwoliło armadzie okrętów wojennych oraz niezliczonej flotylli małych, prywatnych jednostek dostać się do nadbrzeży i w pobliże plaż, zabierając na swe pokłady żołnierzy. Ci ostatni zresztą mieli się też cieszyć niekiedy zadziwiającą ochroną przed działaniami wroga. W jednym przypadku grupa blisko czterystu wojskowych miała zostać zaatakowana przez formację około sześćdziesięciu samolotów niemieckich. Po ustaniu nalotu jeden z żołnierzy ze zdziwieniem odkrył, że nie zginął żaden z jego towarzyszy broni będących celem tego ataku. Wspomniany jest też kapelan, który w podobny sposób znalazł się pod ogniem bomb i karabinów maszynowych niemieckich lotników. Kiedy wstał, zauważył, że plaża wokół niego jest usłana dziurami po kulach, które wręcz obrysowały jego postać.

Jak można się domyślać, przedstawianych jest szereg racjonalnych argumentów, stanowiących wyjaśnienie dla niektórych z tych fenomenów. Piasek znajdujący się na plażach i wydmach miał skutecznie tłumić eksplozje bomb lotniczych oraz pocisków artyleryjskich, chroniąc tym samym żołnierzy przed skutkami ostrzału. Oprócz tego Wielka Brytania rzuciła do akcji pokaźne siły powietrzno-morskie, które sprawnie powstrzymywały wroga. Co prawda brytyjscy żołnierze uskarżali się na brak osłony powietrznej nad Dunkierką – czego echo dało się też słyszeć we wspomnianym filmie Nolana – to jednak Królewskie Siły Powietrzne (RAF) w rzeczywistości wysłały do walki liczne eskadry myśliwskie, bombowe, a także samoloty ochrony wybrzeża. Maszyny te osłaniały alianckie jednostki pływające, zwalczały wrogie samoloty, atakowały niemieckie okręty podwodne oraz kutry torpedowe, a także bombardowały siły Wehrmachtu znajdujące się w rejonie Dunkierki. Według danych RAF-u w toku całej operacji Dynamo, którym to kryptonimem określono ewakuację wojsk z kontynentu, lotnictwo Wyspiarzy miało wykonać ponad 2,7 tys. lotów myśliwskich, 651 bombowych, a do tego 171 rozpoznawczych. W walkach powietrznych Brytyjczycy stracili 106 maszyn, donosząc jednocześnie o zniszczeniu aż 262 samolotów niemieckich. Działania powietrze wokół Dunkierki dały też obu stronom szerszą okazję do przeprowadzenia walk z udziałem brytyjskiego myśliwca Supermarine Spitfire, a ich rezultat był zwiastunem późniejszych kłopotów Niemiec w trakcie bitwy o Anglię.

Supermarine Spitfire Mk Ia
Supermarine Spitfire Mk Ia z dywizjonu 609 RAF, maszyna eksponowana w Imperial War Museum w Londynie. Walki nad Dunkierką były pierwszym znaczącym sprawdzianem dla tych słynnych brytyjskich myśliwców. Fot. własne

W całej tej opowieści o cudzie pod Dunkierką bodaj najtrudniejszą do wytłumaczenia zagadką jest jednak rozkaz zatrzymania natarcia, jaki swym wojskom wydał 24 maja 1940 r. kanclerz Niemiec Adolf Hitler. Na przestrzeni lat próbowano na wiele sposobów wyjaśnić tę niezrozumiałą decyzję. Zgodnie z jedną z hipotez, która dziś jest zasadniczo odrzucana przez badaczy, rozkaz ten był sygnałem, wysłanym przez Berlin w stronę Londynu, mającym przygotować grunt pod zawarcie rozejmu. W takim układzie zagłada brytyjskich żołnierzy miała zniweczyć wszelkie szanse na rokowania, w rezultacie których Zjednoczone Królestwo miało się wycofać z wojny. Inne teorie odwołują się do doświadczeń wyniesionych z walk na froncie zachodnim podczas I wojny światowej, w których też uczestniczył przyszły przywódca III Rzeszy. Zapamiętano wówczas jak nieustępliwym przeciwnikiem były wojska brytyjskie, a także, jak trudnym terenem było pogranicze francusko-belgijskie. Niepewność niemieckiego dowództwa miały też budzić walki w miejskiej zabudowie Dunkierki, do której prawdopodobnie doszłoby przy próbie zepchnięcia Brytyjczyków do morza. Obawiano się, że w takich dogodnych do obrony warunkach znaczna część użytej przy natarciu broni pancernej, potrzebnej również do dalszych podbojów, zostanie zniszczona. Niepokój ten był uzasadniony, biorąc choćby pod uwagę straty, jakie niemiecka 4 Dywizja Pancerna poniosła we wrześniu 1939 r. w Warszawie podczas wysoce niefortunnych dla tej jednostki walk o Ochotę i Wolę.

Prawdopodobnie najbardziej satysfakcjonujące wyjaśnienie zatrzymania się Niemców pod Dunkierką przedstawił Erik Durschmied w swojej książce Czynnik zwrotny w bitwach od Troi do Zatoki Perskiej, w rozdziale zatytułowanym Der Halte Befehl. Ten wieloletni korespondent wojenny BBC oraz CBS doszedł do wniosku, iż przyczyną zaskakującej decyzji Hitlera był brytyjski kontratak, do którego doszło pod Arras 21 maja 1940 r. Akcja ta została przeprowadzona głównie przez 4 i 7 Królewski Pułk Czołgów. Jednostki te dysponowały 74 czołgami, z których 58 stanowiły wyposażone w karabiny pojazdy Matilda I, a zaledwie 16 było uzbrojonymi w działa i lepiej opancerzonymi maszynami Matilda II. Te skromne w porównaniu do późniejszych bitew pancernych siły okazały się wystarczające, aby według Durschmieda odwrócić losy wojny. Co prawda uderzenie to zostało ostatecznie odparte przez dysponujących wsparciem Luftwaffe Niemców, to jednak początek bitwy był bardzo obiecujący. Brytyjskie czołgi wdarły się w głąb niemieckiego korytarza, który rozdzielił wojska aliantów, rozbijając przy tym kolumnę zaopatrzenia i zmuszając do odwrotu część niemieckich oddziałów. Z pola walki uchodzić musiał sam Erwin Rommel, wówczas jeszcze w stopniu generała majora, zmuszony też po raz pierwszy w trakcie kampanii francuskiej do obrony. O zaciętości walk świadczy też fakt, iż ten owiany późniejszą legendą niemiecki dowódca stracił tego dnia wielu swych ludzi, w tym także adiutanta, zabitego przez jeden z eksplodujących pocisków. Żołnierz ten zginął, kiedy czytał akurat mapę. Następnego dnia wyczerpani Brytyjczycy wycofali się, aby uniknąć okrążenia ze strony Niemców, którzy z czasem pozbierali się po początkowym szoku. Bitwa pod Arras, mimo ostatecznego niepowodzenia, okazała się jednak mieć dużo większe znaczenie, niż to się wydawało jej uczestnikom oraz planistom. Wywołała ona bowiem popłoch w kwaterze Hitlera, który sam długo nie był w stanie się otrząsnąć po akcji brytyjskich czołgów. Führer, obawiając się dalszych kontrataków i rosnących strat w pojazdach pancernych, rozkazał zatrzymać się swym czołgom, przystając jednocześnie na propozycję marszałka lotnictwa Hermanna Göringa. Ten ostatni obiecał unicestwić BEF z powietrza, który to plan, jak już wspomniano, zakończył się fiaskiem. To niepowodzenie, a przede wszystkim wstrzymanie natarcia wojsk niemieckich, pozwoliło aliantom przeprowadzić skuteczną ewakuację. Być może w kontekście monumentalnych batalii na froncie wschodnim, takich jak bitwa o Stalingrad lub starcie na łuku kurskim, które pochłonęły gigantyczną liczbę ofiar, trudno uwierzyć, aby akcja wykonana przez kilkadziesiąt czołgów mogła zadecydować o losach wojny. Wygląda jednak na to, że póki co jest to najbardziej przekonywujące racjonalne wyjaśnienie tajemnicy Dunkierki.

Matilda 7th RTR, Arras 1940

Brytyjskie czołgi Mk II Matilda o nazwach „Glanton” i „Gloucester” z 7 Królewskiego Pułku Czołgów (7th RTR) w rejonie Arras w 1940 r. Kontratak aliantów w rejonie tej miejscowości wywołał popłoch wśród Niemców, co też doprowadziło do zatrzymania natarcia Wehrmachtu, umożliwiając przy tym ewakuację wojsk wprzymierzonych spod Dunkierki.
Fot. https://www.worldwarphotos.info/

W toczących się dyskusjach wskazuje się też na to, że pokonanie BEF nie było celem strategicznym wojsk niemieckich, które uderzyły na Europę Zachodnią. Wehrmacht miał opanować porty na wybrzeżu i zająć Paryż, doprowadzając do upadku Francji. Brak wyeliminowania Zjednoczonego Królestwa z wojny okazał się ostatecznie kolosalnym błędem, który doprowadził do klęski Niemiec. Wielka Brytania i jej posiadłości, a także okupowane przez aliantów kraje (Islandia, Wyspy Owcze) lub oddane do ich dyspozycji bazy (Azory) stanowiły swoiste przyczółki. Pozwalały one kontrolować szlaki żeglugi, wyprowadzać operacje desantowe oraz atakować z powietrza III Rzeszę i znajdujące się pod jej okupacją terytoria, systematycznie obracając w gruzy niemiecką machinę wojenną. Najwyraźniej świadomi tego byli też generałowie, obecni w tych krytycznych momentach w OKW (niem. Oberkommando der Wehrmacht), naczelnym dowództwie niemieckich sił zbrojnych. Ci z nich, którzy przeżyli wojnę, mieli według Durschmieda później stwierdzić, że 24 maja 1940 roku, gdy Hitler wydał der Haltebefehl, rozkaz zatrzymania wojsk, był dniem, w którym Niemcy przegrały II wojnę światową. III Rzesza próbowała jeszcze się pozbyć Brytyjczyków, podejmując choćby słynną powietrzną bitwę o Anglię lub intensyfikując morskie walki o Atlantyk. Kampanie te, mimo poważnych trudności sprawionych aliantom, nie stanowiły już jednak realnego zagrożenia, które miałoby doprowadzić do kapitulacji Londynu.

Niezależnie od chłodnych analiz, przeżycia i wydarzenia, jakie stały się udziałem stłoczonych na dunkierskim wybrzeżu żołnierzy, dały im poczucie szczególnej, wręcz nadprzyrodzonej opieki. Znalazło to też wyraz w przemówieniu, które 2 czerwca wygłosił Walter Matthews, dziekan katedry św. Pawła. Duchowny, który jako pierwszy określił skutecznie przeprowadzoną ewakuację mianem „cudu pod Dunkierką”, ujmując to następująco.

Zapamiętane zostało, iż arcybiskup Canterbury ogłosił, że Narodowy Dzień Modlitwy może być punktem zwrotnym oraz to, że dla wielu było oczywistym, iż Bóg odpowiedział na wspólną modlitwę narodu poprzez »cud pod Dunkierką«. Dowód Bożej interwencji był oczywisty dla tych wszystkich, którzy chcieli go dostrzec; gazety pisały o spokojnym morzu oraz o wysokiej mgle, która przeszkadzała w celności niemieckich bombowców.

W podobnym tonie utrzymany był artykuł C. B. Mortlocka, opublikowany w „The Daily Telegraph” w przeddzień Narodowego Dnia Dziękczynienia przypadającego na niedzielę 9 czerwca 1940 r. Autor wspomnianego tekstu stwierdził, iż „sam Bóg zastępów wsparł dzielnych ludzi z Brytyjskich Sił Ekspedycyjnych”.
Różnie można interpretować wydarzenia, do jakich doszło na plażach Dunkierki przed 80 laty. Z pewnością nieco zaskakująca może się wydać różnica pomiędzy ówczesną, a dzisiejszą kondycją Zjednoczonego Królestwa. Jak bowiem przyznał wielebny George Conger, amerykański duchowny episkopalny i publicysta powiązany z Kościołem anglikańskim, Wielka Brytania zdaje się być obecnie zupełnie innym krajem niż w okresie II wojny światowej, kiedy to po zakończeniu walk zaczęło się zjawisko odchodzenia społeczeństwa od etosu chrześcijańskiego. Ten proces społeczny jest już jednak tematem na zupełnie odrębne rozważania.

Materiały źródłowe

  1. George Conger, National Day of Prayer at the time of Dunkirk 1940, http://anglican.ink/2015/06/08/national-day-of-prayer-at-the-time-of-dunkirk-1940/ (dostęp 07.07.2020)
  2. David E. Gardner, The Miracle of Dunkirk: “When a nation prayed”, https://www.cufi.org.uk/opinion-analysis/the-miracle-of-dunkirk-when-a-nation-prayed/ (dostęp 07.07.2020)
  3. The RAF’s hard battle to support the evacuation of troops from Dunkirk, https://www.rafbf.org/news-and-blogs/rafs-hard-battle-support-evacuation-troops-dunkirk (dostęp 07.07.2020)
  4. 1940 – 1941, The History of the 4th and 7th Royal Tank Regiments, http://www.4and7royaltankregiment.com/1940-1941/ (dostęp 07.07.2020)
  5. Erik Durschmied, Czynnik zwrotny w bitwach od Troi do Zatoki Perskiej, wyd. 1, Warszawa 1999
  6. Paolo Battistelli, Panzer Divisions: The Blitzkrieg Years 1939–40, Bloomsbury Publishing 2013
Opublikowano Historia, Wojskowość | Otagowano , , , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Cud pod Dunkierką roku 1940 została wyłączona

Czterdzieści lat mikroprocesora MC68000

We wrześniu 2019 roku minęło 40 lat od opracowania przez firmę Motorola mikroprocesora MC68000, który dał początek całej serii pokrewnych układów, określanej jako MC68k. Cztery dekady, będące znacznym upływem czasu w życiu człowieka, to w zasadzie kilka epok w informatyce, która była już świadkiem kilku przełomów technologicznych. Zasłużony dla tej dziedziny techniki jubilat długo jednak utrzymał się na rynku, znajdując zresztą po dziś dzień zastosowania i to nie tylko w retrokomputerowej domenie.

alt

Mikroprocesor MC68000 w wariancie P10 o częstotliwości 10 MHz i w obudowie DIP64

MC68000 ma o tyle ciekawą architekturę, iż z punktu widzenia projektanta systemu komputerowego jest on 16-bitowy, podczas gdy z perspektywy programisty jest to w zasadzie 32-bitowy układ. Mikroprocesor ten ma 16-bitową szynę danych i 24-bitową szynę adresową, pozostając wewnętrznie 32-bitowy. To ostatnie stwierdzenie jest pewnym uproszczeniem, gdyż na liście rozkazów MC68000 są też komendy, operujące na krótszych od 32 bitów danych. W pełni 32-bitową jednostką był dopiero jeden z późniejszych przedstawicieli rodziny MC68k, jakim był MC68020 z 1984 r.

Wspomniane ograniczenia wynikały ze stanu technologii końca lat 70., która – jak można było wyczytać w artykule Mikroprocesory serii MC68000 w numerze 2/1987 Mikroklanu – nie pozwalała budować na jednej płytce krzemu mikroprocesora 32-bitowego. Mimo to właściwości opisywanego mikroprocesora, które obecnie mogłyby wzbudzać politowanie, na początku lat 80. wręcz przytłaczały producentów komputerów. Aby zaoszczędzić im kłopotów z projektowaniem systemów mikrokomputerowych z szerokimi i kosztownymi jak na owe czasy magistralami, na rynek został wprowadzony model MC68008. Wewnętrznie zasadniczo zgodny z poprzednikiem z 1979 r., miał on 8-bitową szynę danych, a jednocześnie okrojoną do 20 bitów szynę adresową.

Pojawienie się na rynku MC68000, co też faktycznie nastąpiło dopiero w lutym 1980 r., było wydarzeniem przełomowym przynajmniej z kilku względów. Wynikało ono z odwagi konstruktorów Motoroli, o czym też wspominał Adam Forycki w artykule Czemu wolę Motorolę, opublikowanym we wspomnianym wydaniu Mikroklanu. MC68000 został zaprojektowany jako nowy układ, z pewnym zapasem, dzięki czemu miał on być programowo zgodny z przyszłymi, już w pełni 32-bitowymi następcami. Podejście to było zgoła odmienne od tego, które zaprezentowała firma Intel w przypadku konkurencyjnego modelu 8086, protoplasty rodziny x86. Ten ostatni został bowiem zaprojektowany tak, aby zachować zgodność z architekturą wcześniejszego 8-bitowego układu 8080. Ceną kompatybilności z rozpowszechnioną już, aczkolwiek tworzoną według starszych założeń konstrukcją, był szereg ograniczeń, z którymi rodzina x86 jeszcze długo musiała się borykać.

Różnice w tych koncepcjach z pewnością dobrze utknęły w pamięci tym wszystkim, którzy mieli okazje programować w asemblerze rodzin obu tych mikroprocesorów. Programowanie na tak niskim poziomie było wręcz prawdziwą przyjemnością w przypadku MC68000, a to za sprawą wielu rejestrów jakie były do dyspozycji. Do tego dochodziło bogactwo możliwości adresowania oraz wszechstronna i długa lista rozkazów, wśród których były też nawet operacje działań arytmetycznych wykonywanych bezpośrednio na komórkach pamięci. Na tym tle praca programisty na modelach intelowskiej konkurencji, przynajmniej tych wczesnych, nie była zbyt wygodna. Ograniczenia, o których trzeba było w tym przypadku pamiętać, powodowały, że można było stracić z oczu istotę opracowywanego algorytmu, co też zresztą trafnie ujął przywołany uprzednio Adam Forycki.

Macintosh Plus

Macintosh Plus firmy Apple, w którym zastosowano MC68000. Mikroprocesory te znalazły się w wielu modelach komputerów, w tym także w rodzinach Atari ST i Commodore Amiga. Sukces rynkowy tych maszyn przyczynił się do spopularyzowania się systemów operacyjnych z graficznymi interfejsami użytkownika, zwanych jako GUI (ang. Graphical User Interface).

Udogodnienia, jakie niósł ze sobą MC68000, również w zakresie operowania grafiką i wykonywania podprogramów, szybko dostrzegł przemysł komputerowy. To właśnie ten mikroprocesor stanowił mózg komputera Apple Macintosh z 1984 r., którego przyjazny dla użytkownika system operacyjny, z pulpitem graficznym wykorzystującym ikony, rozwijane menu i pojawiające się okna, zmienił sposób postrzegania komputerów przez konsumentów. MC68000 stanowił też jednostką centralną wczesnych modeli z rodziny Commodore Amiga – w zasadzie pierwszych multimedialnych komputerów ze znakomitą jak na owe czasu grafiką i wyśmienitym dźwiękiem, a także w pełni wielozadaniowym systemem operacyjnym. Opisywany mikroprocesor znalazł też zastosowanie w popularnym Jackintoshu, czyli w komputerach kierowanej przez Jacka Tramiela firmy Atari z linii ST, szczególnie lubianej przez świat muzyki oraz małego DTP. MC68000 znalazł się też w owianych wręcz legendą i mało u nas znanych, choć imponujących pod względem możliwości, komputerach Sharp X68000, które podbiły rynek w Japonii, a także w maszynach Sun Microsystems, jak również w konsolach video, jak choćby Sega Mega Drive (Genesis). Co prawda już w drugiej połowie lat 80. firmy zaczęły przerzucać się na mikroprocesory 32-bitowe, w tym również te z rodziny MC68k, czego przykładem był Macintosh II z 1987 r., to jednak jeszcze na początku kolejnej dekady pojawiały się nowe modele sprzętu komputerowego, które na nim bazowały. Przykładem może być komputer Amiga 600, który debiutował w czerwcu 1992 r., a także konsola do gier Atari Jaguar z 1993 roku.

alt

MC68000 w wariancie FN8 z obudową PLCC68 na płycie głównej komputera Amiga 600

Z biegiem lat firma Motorola zaczęła odchodzić od rozwijania opartej na mikrokodzie (tzw. CISC) rodziny MC68k na rzecz architektury RISC, co też znalazło wyraz w nowszej linii MC88k oraz w opracowanej później wraz z Apple i IBM rodzinie PowerPC. Ostatnim mikroprocesorem z serii MC68k był model 68060, wprowadzony na rynek w 1994 r., który obecnie rzadko pojawia się na internetowych aukcjach stanowiąc przy tym kosztowny nabytek.

Z czasem też cały dział Motorola Inc., który przez ponad pół wieku zajmował się układami półprzewodnikowymi, został z tej firmy wydzielony w 2004 r. jako Freescale Semiconductor i sprzedany, stając się częścią NXP Semiconductors. Firmy te nie zrezygnowały z produkcji klasycznych modeli mikroprocesorów z rodziny MC68k, która dała też początek stosowanej w urządzeniach wbudowanych (tj. embedded systems) linii ColdFire. Co ciekawe, pewna grupa zapaleńców pokusiła się nawet o stworzenie kolejnego następcy MC68000, jakim jest Apollo Core 68080. Jak zapewniają twórcy tego projektu, wykonany w technologii FPGA układ jest pod względem programowym całkowicie zgodny z MC68k, a do tego pozbawiony wad projektowych tej rodziny i wzbogacony o nowe właściwości, oferując przy tym dużo większą moc obliczeniową niż najszybszy MC68060.

Odnośnie samego MC68000, to mimo 40 lat nadal trzyma się on całkiem nieźle. Duża w tym też zasługa społeczności retrokomputerowej, za sprawą której nadal działa on w wielu przywracanych do działania oraz utrzymywanych komputerach, a także konsolach z przełomu lat 80. i 90. Nie można by było bowiem opisywać ówczesnej komputerowej epoki, nie wspominając o wspaniałych maszynach z tamtych czasów, napędzanych tym właśnie mikroprocesorem. Pojawiają się przy tym też nowe produkty bazujące na szacownym jubilacie, jak choćby karty turbo dla Amigi 500 z MC68000 taktowanym z częstotliwością 50 MHz, wręcz niewyobrażalną dla tego modelu komputera w czasach jego świetności.

MC68000P8 jako jednostka centralna (CPU) Amigi 500. Standardowo komputery te posiadały mikroprocesory taktowane częstotliwością wynoszącą ok. 7 MHz.

Z pewnością trudno też sobie przy tym wyobrazić, iż MC68000 był jednym z ostatnich tak zaawansowanych projektów komputerowych, opracowanych za pomocą tradycyjnej deski kreślarskiej, jak to ujęto w okolicznościowym artykule w IEEE Spectrum. Co ciekawe, serwis ten spekuluje też, iż gdyby nie znikoma możliwość podaży tego mikroprocesora w pierwszych miesiącach od jego debiutu, to być może właśnie on stanowiłby jednostkę centralną projektowanej przez zespół Philipa D. Estridge’a architektury PC, a świat zostałby być może zdominowany przez technologię Winola zamiast przez znany nam Wintel. Takie wizje, choć szczególnie atrakcyjne dla znawców tematu, są już jednak domeną komputerowej historii alternatywnej.

Opublikowano Historia, Informatyka | Otagowano , , , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania Czterdzieści lat mikroprocesora MC68000 została wyłączona

„Ukryta gra”, czyli w rozgrywce o najwyższą stawkę

W dniu 8 listopada na ekrany polskich kin wszedł thriller szpiegowski „Ukryta gra”, którego akcja osadzona jest w realiach kryzysu kubańskiego z 1962 r., kiedy to ludzkość stanęła na krawędzi III wojny światowej. Film ten, będący dziełem Watchout Studio, który jest tym cenniejszy dla mnie, iż miałem przyjemność w nim wystąpić.

„Ukryta gra” - „The Coldest Game”

W roli podpułkownika (LtCol) Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych na planie filmu „Ukryta gra”

„Ukrytą grę”, promowaną na świecie pod angielskim tytułem „The Coldest Game”, z powodzeniem można zaliczyć również do gatunku political fiction. Mamy tutaj bowiem elementy fikcyjne, jakim jest uprowadzenie przez amerykański wywiad genialnego matematyka, którym jest Joshua Mansky, aby ten wziął udział w rozgrywanym w Warszawie meczu szachowym z radzieckim arcymistrzem Aleksandrem Gawryłowem. Spotkanie przy szachownicy jest jednak przykrywką dla dużo poważniejszej rozgrywki toczonej przez wywiady obu supermocarstw. Jej wynik będzie miał wpływ na kluczowe decyzje podejmowane przez światowych przywódców w odniesieniu do trwającego kubańskiego kryzysu rakietowego.

Wraz z tym wątkiem widzowie przenoszą się już do realnych wydarzeń, którymi żył świat w październiku 1962 r. Wówczas to, za sprawą fotografii wykonanych nad Kubą przez jeden z amerykańskich samolotów zwiadowczych U-2F, odkryto w zachodnim rejonie tej wyspy wyrzutnie radzieckich pocisków balistycznych średniego zasięgu, stanowiących bezpośrednie zagrożenie dla kontynentalnej części Stanów Zjednoczonych. Tak oto rozpoczął się kryzys wokół Kuby, będący jednym z tych zapalnych okresów zimnej wojny, które mogły doprowadzić do wybuchu otwartego konfliktu zbrojnego pomiędzy Wschodem a Zachodem. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że do całej sprawy być może w ogóle by nie doszło, gdyby nie wcześniejsza próba obalenia Fidela Castro przez CIA, którą był desant w Zatoce Świń. Przeprowadzona w kwietniu 1961 r. operacja zakończyła się całkowitą klęską sił inwazyjnych, których trzon stanowili kubańscy emigranci, wspierani przez Amerykanów, a także polityczną porażką USA. Inwazja ta miała też daleko bardziej idące reperkusje, jaką było zacieśnienie współpracy pomiędzy ZSRR a porewolucyjną Kubą, która potrzebowała gwaranta swego bezpieczeństwa.

Osią filmowej akcji jest międzypaństwowy mecz szachowy między USA a ZSRR, toczący się w październiku 1962 r. na tle kryzysu kubańskiego. Pojedynek ten jest jednak przykrywką dla dużo ważniejszej rozgrywki szpiegowskiej, powadzonej przez służby wywiadowcze obu supermocarstw. Stawką tego starcia są decyzje polityczne mające bezpośredni wpływ na losy świata. „Ukryta gra”, fot. Krzysztof Wiktor / Watchout Studio

Kryzys z października 1962 r. przyjął już jednak inny obrót. Prezydent John F. Kennedy zdecydował bowiem o blokadzie morskiej Kuby, a prowadzone równolegle negocjacje doprowadziły do wycofania z wyspy radzieckich środków przenoszenia broni atomowej, za cenę usunięcia amerykańskich pocisków rakietowych z Turcji. Takie rozstrzygnięcie oddaliło od amerykańskiego terytorium niebezpieczne uzbrojenie, co też było strategicznym i wizerunkowym zwycięstwem Stanów Zjednoczonych oraz ich 35. prezydenta.

Nieufność oraz rywalizacja supermocarstw powodowały, że ryzyko wybuchu kolejnej wojny światowej, niechybnie skutkującej zagładą cywilizacji jaką znamy, utrzymywało się niemal przez cały zimnowojenny okres, od wojny koreańskiej z lat 1950 – 53, aż po 1983 r., kiedy to w następstwie zestrzelenia przez ZSRR południowokoreańskiego pasażerskiego Boeinga 747 (tzw. katastrofa lotu KAL007) oraz manewrów NATO pod kryptonimem Able Archer 83 napięcie znów sięgnęło zenitu.

Pojedynek szachowy, który Joshua Mansky toczy z Aleksandrem Gawryłowem w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, a także równoległe starcie wrogich wywiadów stanowią przyczynek do zaprezentowania realiów życia w podźwigniętej z wojennych zniszczeń stolicy Polski. „Ukryta gra”, fot. Krzysztof Wiktor / Watchout Studio

Echo takiego stanu zagrożenia, towarzyszącego kubańskiemu kryzysowi z roku 1962 r., odnaleźć można właśnie w tytułowej „Ukrytej grze”. W filmie tym, obok atmosfery napięcia i wartkiej fabuły, znajdują się też elementy przybliżające estetykę oraz realia życia w Polsce na początku lat 60. Mowa tu o scenografii, w tym o pieczołowicie wykonanych i gustownie urządzonych wnętrzach, a także o kostiumach oraz stylizacji poszczególnych postaci. Te ostatnie licznie wypełniały określone scenerie, współtworząc filmową otoczkę i przywołując klimat wydarzeń sprzed lat. Wśród osób tych nie mogło też zabraknąć postaci mundurowych. Role te przypadły również pasjonatom ze świata rekonstrukcji historycznej, w szeregach których miałem okazję się pojawić wraz z gronem dobrych znajomych, specjalizujących się w zimnowojennej tematyce. Powierzone nam zadanie, jakim było odegranie roli amerykańskich wojskowych w kompleksie ambasady Stanów Zjednoczonych w Warszawie oraz w sztabie w USA, łączące się z wieloletnią pasją, było prawdziwą przyjemnością. Z naszej strony dołożyliśmy też wszelkich starań, aby nasze umundurowanie jak najwierniej oddawało realia odtwarzanej epoki.

Dodatkowych, niezapomnianych wrażeń dostarczyły też spotkania na planie ze znakomitościami ze świata filmu. Wśród nich należy wymienić Allana Starskiego, będącego autorem scenografii, a także aktorów, wśród których znaleźli się Lotte Verbeek (jako Agentka Stone), James Bloor (Agent White), Corey Johnson (Donald Novak) oraz Bill Pullman, obsadzony w roli wspomnianego Joshuy Mansky’ego. W tym miejscu warto dopowiedzieć, iż przed wielu laty, jesienią 1996 r., miałem okazję oglądać w kinie w Inowrocławiu fantastycznonaukowy film „Dzień Niepodległości”. Ta superprodukcja wręcz porażała mnie efektami specjalnymi, poruszając przy tym płomienną mową filmowego prezydenta Thomasa J. Whitmore’a, granego właśnie przez Billa Pullmana. Wówczas to nawet nie wyobrażałem sobie, że kiedyś w przyszłości będę miał okazję spotkać się z tym artystą, będącym gwiazdą światowego formatu, podczas wspólnej pracy na planie filmowym.

W tym zestawieniu nie można też pominąć ekipy filmowej i oczywiście reżyserów w osobach Łukasza Kośmickiego oraz Adama Santury, pod okiem których mieliśmy okazję zagrać. Współpraca ta przebiegała sprawnie, przy czym docenić trzeba też życzliwość z jaką obaj filmowcy potrafili pokierować osobami nie posiadającymi doświadczenia w pracy przed kamerą.

O tym jednak, jak wypadł ten mój debiut filmowy, a przede wszystkim jak potoczyła się fabuła oraz jakie niespodzianki przygotowali twórcy filmu, a także jak prezentuje się oprawa filmu, najlepiej jest przekonać się osobiście. Tym samym też zachęcam do obejrzenia filmu „Ukryta gra”, który jest wytworem krajowej kinematografii, zrealizowanym jednocześnie w sposób gustowny, a przy tym zrozumiały również dla odbiorców zagranicznych.

 

Oficjalny zwiastun filmu „Ukryta gra”

Pragnę wyrazić podziękowania dla producenta filmu „Ukryta gra”, którym jest Watchout Studio, a także dla Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej Rakkasans za możliwość wzięcia udziału w filmie.

Opublikowano Historia, Kultura, Stosunki międzynarodowe, Wydarzenie | Otagowano , , , , , , , , , , | Możliwość komentowania „Ukryta gra”, czyli w rozgrywce o najwyższą stawkę została wyłączona